Zjazd w Brańszczyku

W dniach 30.05 – 01.06.2008 w Brańszczyku nad Bugiem odbył się zjazd Polskiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych Niskiego Wzrostu. Każdy był ciekaw jak on będzie wyglądał. Jakie będą atrakcje? Czego nowego się dowiemy? Jakie zawrzemy znajomości? Organizatorzy obawiali się nieco czy wszystko wypadnie jak zaplanowano, również przybyli uczestnicy mieli swego rodzaju dreszczyk emocji co spotka ich przez te kilka dni, jeszcze inni podchodzili do wszystkiego „na luzie”. Zwłaszcza najmłodsi, których było zatrzęsienie, a rozpromienione uśmiechy malowały się na niejednej twarzy.

Do Brańszczyka zmierzano różnymi środkami transportu z najdalszych zakątków kraju. Jedni przyjechali samochodem, inni pociągiem lub autokarem do Warszawy, gdzie czekali na nich Sylwia i Marek w wesołym autobusie relacji Warszawa – Dom Emeryta w Brańszczyku. Choć niejednokrotnie trzeba było wstać skoro świt lub wyruszyć w drogę już nocą, a pogoda była wyjątkowo słoneczna i nie każdemu służyła to moc wrażeń i nowych doświadczeń przepędzała zmęczenie długą podróżą. Byli również tacy, którzy przyjbyli za zjazd o własnych siłach – po prostu rowerem.

Gdy już każdy dostał klucz mógł rozeznać się w otrzymanym pokoju. Co poniektórzy nawiązywali znajomości z nowopoznanymi lokatorami. Następnie zebraliśmy się na obiedzie. Po nim dzieci z pełnymi brzuszkami poczęły dokazywać, natomiast starsi mieli chwilę na odpoczynek.

Kolejnym punktem programu było spotkanie z przedstawicielem Centrum Pomocy Rodzinie. Jak można przypuszczać – najbardziej zainteresowanymi nim okazali się rodzice, którzy zadawali mnóstwo pytań, toczyła się niezmiernie żywa dyskusja. Podejmowano tematy dofinansowań dla różnych aspektów życiowych, m.in. dostosowywania mieszkania, środków transportu, przedmiotów codziennego użytku oraz kształcenia dzieci i młodzieży. Następnie zasiedliśmy do kolacji, po której Marek z ekipą rozkręcał dyskotekę. Skoczne tańce i porywające śpiewy posiadały niestety poważny atrybut negatywny – trwały stanowczo za krótko! I tak mógłby dobiec końca pierwszy dzionek w Brańszczyku. Wyczerpani najmłodsi poszli spać. Mógłby, gdyż młodzież, jak zwykle chodząca swymi ścieżkami jeszcze do późna w nocy zebrana to tu, to tam, integrowała się, tocząc burzliwe rozmowy i wymieniając przeróżnymi doświadczeniami.

Sobotnim rankiem, po obfitym śniadaniu, pełni energii i zapału rozpoczęliśmy kolejny słoneczny dzień. Niektórzy preferowali spacery, inni wymyśłali rozmaite figle. Następnie odbyło się spotkanie z panią rehabilitant, które okazało się całkiem trafnym pomysłem. Poza prezentacją wybranych ćwiczeń przedstawiono sposoby na aktywne spędzanie wolnego czasu, urozmaicone odżywianie, zwłaszcza pod kątem osób niskiego wzrostu. Odpowiednio aktywny tryb życia jest niezmiernie istotny, niejednokrotnie to podstawa do naszego prawidłowego funkcjonowania. Również dla najmłodszych przewidziano zajęcie – zebrani wokół kreślarskiego stołu niestrudzenie tworzyli wyrafinowane grafiki i fascynujące projekty pozwalając na płynny przebieg dyskusji.

Jeszcze przed południem wyruszyliśmy do szkoły podstawowej, by zaprezentować rewelacyjne umiejętności w sportowej rywalizacji. Zostały rozegrane mecze, zarówno w piłkę nożną (miażdżące zwycięstwo drużyny Jaśka nad zespołem Andrzeja 3:0), jak i w koszykówkę (ekipa Patrycji rozgromiła team Doroty 6:2 zdobywając kratę złocistego napoju, niestety do końca zjazdu nikt wygranej zakładu nie dostrzegł). Podczas gdy jedni zmagali się na płycie boiska a inni etuzjastycznie dopingowali zawodników, to można było także wziąć udział w grach i zabawach przygotowanych i prowadzonych przez animatorki kultury i rozrywki. Nieco zmęczeni z apetytem zjedliśmy obiad, by chwilę później wyruszyć na kolejną imprezę.

Zgromadzeni przed ośrodkiem z nieukrywaną niecierpliwością wyczekiwaliśmy dorożek, wraz z ukazaniem ich na horyzoncie na wielu twarzach malowało się zaciekawienie, a zarazem płomienny uśmiech. Dla niektórych, zwłaszcza najmłodszych, była to pierwsza podróż bryczką. Nad stawem w Brańszczyku, gdzie odbywało się „Święto Konia”, niebawem po przyjeździe zostaliśmy powitani szarżą siedemnastowiecznej husarii. Widok zapierający dech w piersiach. Brakowało jedynie królewskiej twierdzy i można byłoby się poczuć niczym na dziedzińcu zamkowym epoki baroku. Aby uatrakcyjnić uczestnikom czas miejscowe gospodarstwo agroturystyczne udostępniło kajaki, zaś dla regeneracji sił przygotowano dania z rożna. Pogoda zdecydowanie sprzyjała słonecznym kąpielom, grała orkiestra i zespół Simax, nogi znów podrygiwały do tańca, żal było wracać. Powrót był również uświetniony przejazdem dorożkami.

W ośrodku była mozliwość wypróbowania swych sił (a raczej genialnego wzroku zintegrowanego z pracą rąk) podczas strzelania z wiatrówki lub szczęścia (jak to inni mówią – farta, a nawet nosa) w poszukiwaniu ukrytych pod ziemią przedmiotów przy pomocy wykrywacza metali. Co poniektórzy zwęszyli coś i poczęli nadciągać w kierunku rozpalanego ogniska. Choć z racji bliskości Buga obfitość komarów nie wszystkim przypadła do gustu, to swojska atmosfera, otrzymane upominki i ochocze rozmowy łagodziły wszelkie niedogodności. Wkrótce nadjechała niespodzianka – a właściwie ją przywieziono – nadziewane pieczone prosię. Po chwili dla fotografów i nasyceniu wzroku nadeszła długo oczekiwana chwila spożycia – było wyśmienite! Gdy już się posilono rozległy się śpiewy przy dźwiękach gitary. Zarazem toczyły się aktywne debaty na wszelakie, bardziej i mniej poważne tematy dotyczące naszego życia, radości i problemów, sukcesów i niedociągnięć. Najwytrwalsi poszli spać o późnych godzinach nocnych.

Niedziela była dniem rozstania. Wczesnym rankiem mieliśmy możliwość udziału we Mszy świętej w kaplicy na terenie Domu Emeryta, po śniadaniu odbyło się formalne spotkanie Stowarzyszenia, na którym wyjaśniliśmy kwestie prawne, wybraliśmy kolejne władze, oficjalnie przyjeliśmy nowych członków. Po nim wzajemne podziękowania, wręczenia kwiatów, niejednemu zakręciła się łza w oku.

Pożegnania mają to do siebie, że mają niezmiernie wiele odmian. Najcięższe są te długoterminowe, między osobami bliskimi, doskonale nas rozumiejącymi. Kiedy nie znasz daty kolejnego spotkania, mieszkasz na drugim końcu kraju, jutro trzeba iść do przedszkola, szkoły, pracy, na uczelnię. Kiedy przydomowy ogródek przywołuje na myśl zapachy chabrów i maków nadbużańskich łąk podczas intensywnych rozmów, oddechów, spojrzeń przy zachodzie słońca. Najwięksi twardziele wtedy wymiękają i beczą niczym dzieci mówiąc „do zobaczenia”. Do zobaczenia wkrótce, jeśli nie w tym, to w następnym roku.

Dzięki temu kilkudniowemu spotkaniu napełniliśmy serca otuchą i nabraliśmy siły na kolejne dni. Ze wspomnieniami, pełni optymizmu wróciliśmy do naszych codziennych obowiązków. Niemniej najcenniejszym owocem spotkania jest nadzieja na lepsze jutro, które nabiera sensu z każdą chwilą pogłębiania przyjaźni z poznanymi na zjeździe Niedużymi. Przecież razem możemy więcej! Kto nas zrozumie lepiej niż my sami?

Chciałabym serdecznie podziękować organizatorom, którzy przyczynili się do naszego spotkania i dbali o jego przebieg, oraz Wam wszystkim, którzy przybyliście by się zaprzyjaźnić. Nie zapomnę tych kilku dni pełnych radości, Rysiek miał niemało racji, śpiewając: „w życiu piękne są tylko chwile […]”.

„Nie koncentruj się nad tym co tragiczne, lecz nad tym, co daje nadzieję”

Karolina Muszyńska

 


2687